Drzwi do przeszłości nie da się całkowicie zamknąć. Przeszłość potrafi wrócić z nieoczekiwaną siłą, zawładnąć myślami, zatruć serce i zburzyć spokój. Ten spokój burzy jeden telefon, który staje się początkiem, niczym pierwszy element domina, które krok po kroku zmierza do celu. Minęły lata od momentu tragicznych wydarzeń, za które Czesław Grinwald został skazany i trafił do więzienia. Teraz w końcu jest na wolności, wściekły, gotowy na wszystko, by się zemścić. Rozpoczyna się gra, w której każdy element układanki ma znaczenie, każdy może odmienić los wielu osób. Czy prokuratorowi Adamowi Szmyt uda się powstrzymać niebezpiecznego mordercę? Jakie znaczenie ma pomarańcza?
Pora na mroczniejsze klimaty. Takich oczekiwałam sięgając po tę książkę, która zaintrygowała mnie tytułem, jak i okładką. Zastanawiałam się, dlaczego tak wyeksponowana na tle szarości jest pomarańcza. Teraz już wiem, od czego wszystko się zaczęło. Rozpoczynając lekturę nie zwróciłam uwagi na to, że jest to tom drugi i może też dlatego tak wiele elementów było dla mnie zaskoczeniem. Warto poznać tomy we właściwej kolejności.
„Moja maszyna losu. Niezawodna, perfekcyjna i piękna jak dzieło sztuki, lecz w przeciwieństwie do niego też zabójcza. Niczym rozpięta między gałęziami pajęczyna srebrząca się w słońcu z nim jako pająkiem czyhającym na ofiarę.” str. 437
Na początku cofamy się dwadzieścia lat wstecz do wydarzeń, które odcisnęły piętno na jednym z bohaterów, zmieniły go na zawsze. Sprawiły, że puściły hamulce. Grinwald to teraz nazwisko, które wzbudza strach, rozsiewa niepokój. On ma swój plan i teraz, gdy po tak wielu latach jest znów na wolności może go zrealizować, krok po kroku uruchamiając swoją maszynę losu. By poczuć satysfakcję, ulgę, spokój. Tyle czasu się do tego momentu przygotowywał, miał o czym myśleć. Teraz pora na działanie, na zemstę.
Autor sprawnie buduje fabułę, skrupulatnie ją splata, krok po kroku stopniując napięcie i dostarczając czytelnikowi wielu wrażeń. Początkowo wydaje się wszystko jasne, jakby podane na tacy, trochę zbyt proste. Tymczasem maszyna rusza powoli, rozpędzając się w swoim tempie i zaskakując na różnych etapach. Zainteresowanie jest podtrzymywane do końca, a wręcz z każdym rozdziałem wzrasta. Nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń, tylu zawirowań, emocji. Do tego trzeba przyznać, że wydarzenia są przedstawione w realny sposób, obrazowo, wymownie. Akcja opowieści rozgrywa się w ciągu pięciu dni, pomijając skrawki przeszłości, które są wplecione dając lepszy obraz. Jest dynamicznie, intrygująco a sama łamigłówka kryminalna zaskakuje i wciąga w labirynt mylnych tropów.
Otrzymujemy w tej historii wiele charakterystycznych postaci, wyrazistych, niewolnych od słabości, złych doświadczeń, okrucieństwa. Główna rozgrywka toczy się między Szmitem i Grinwaldem i to oni najbardziej zapadają w pamięci, ale na scenie jest znacznie więcej interesujących postaci. Przykładem mogą być Makota, czy Marzena Dębska. Pisarzowi udało się wykreować takich bohaterów, których losy poznaje się z zainteresowaniem, chociaż muszę przyznać, że niewielu z nich wzbudza pozytywne uczucia.
„Maszyna losu” łączy w sobie ciekawą zagadkę kryminalną, dobrze skrojoną fabułę oraz wyrazistych bohaterów, niewolnych od słabości. Przeszłość przeplata się z teraźniejszością, rozsiewając mrok i strach o to, że gdy maszyna losu ruszyła, nie będzie można jej już zatrzymać. Kogo porwie w swym z pozoru chaotycznym tańcu?